Nadszedł w moim życiu moment, kiedy zapach i widok jedzenia odrzuca mnie na mile.
Nie pytajcie, czym się żywię, bo to woła o pomstę do nieba. Własną kuchnię omijam z zakrytym noskiem na bezdechu.
A w sklepie spożywczym nie byłam chyba od ostatniego posta. Nie jestem nawet w stanie patrzeć na wirtualne jedzenie na swoim czy Waszych blogach.
Z całą pewnością domyślacie się już, co za cudowna choroba mnie dopadła, a trwa już piąty miesiąc i czekają nas jeszcze cztery :)
I nie wierzcie, jak mówią, że to mija! Jak widać, największym zwolennikom eksperymentów kulinarnych natura robi na złość.
Ale od stycznia zaczynamy gotowanie pełną parą w trójkę!
P.S. Ciekawskim zdradzę, że spodziewamy się malutkiej Maji.
Pozdrawiam serdecznie, BETI
Gratuluje :))
OdpowiedzUsuńGratulacje, mam nadzieję, że jednak przejdzie, bo Maja przecież też jeść musi :) A jednak zapytam na jaki widok Cię nie zatyka? Lody? :D
OdpowiedzUsuńgratuluję najmocniej :-)
OdpowiedzUsuńdziękuję dziewczyny!
OdpowiedzUsuńkatie w moim jadłospisie jest sałata, bułka z serem salami i masa czekolady :)
Oj, to rzeczywiście mało zróżnicowany jadłospis...
OdpowiedzUsuńGratuluję kochana!
OdpowiedzUsuńBeti, to i ja gratuluję!
OdpowiedzUsuń